Ten film był skazany na pożarcie przez większość osób. Poszedłem na niego tylko po to, by mieć argument do totalnego pojazdu. Tekst, który czytasz, miał być tak drastyczny, że postanowiłem, że nawet nie wpiszę nigdzie tytułu, by nie promować zbyt niskich wartości kulturowych. Co takiego się stało?
Po kolei. Największą bolączką tej produkcji jest otoczka wokół niej. Książka stała się tak obrzydliwie sławna, że w pewnym momencie strach było otworzyć lodówkę, bo mogło tam siedzieć 10 kobiet czytających Greya. Wtedy właśnie z ciekawości sięgnąłem po nią i po 15 stronach odłożyłem na zawsze. Pomyślałem sobie, że nigdy nie czytałem tak beznadziejnie napisanej książki.
Cóż, jedni autorzy mają polot w tym, co piszą – inni nie. Może gdyby fabuła obfitowała w nieskończone intrygi i zwroty akcji, gdzie każdy rozdział pozostawiałby mnie z opuszczoną szczęką – wtedy bym powalczył. Wiedząc jednak, że mam do czynienia z ostrzejszym Harlequinem, odpuściłem. Postanowiłem zaczekać na film, który w cywilizowany i odpowiednio napisany sposób w ciągu 2 godzin streści mi książkę i utwierdzi mnie w przekonaniu, że mamy do czynienia z jedną z największych baniek mydlanych dziesięciolecia.
Tak się jednak nie stało. I mówię to jako facet, który patrzył na wszędobylskie plakaty z uczuciem pogardy: Czym tu się jarać? Ludzie! Za niecały rok wychodzi VII epizod Gwiezdnych Wojen. Gdzie jest ta wszechobecna sraka i padaka?! Uczucie pogardy szybko minęło, gdyż jest to całkiem przyzwoity film. Tak, piszę ten tekst, by przyznać to przed całym światem: ten film jest całkiem porządną produkcją.
Począwszy od muzyki, przechodząc przez nienaganną fabułę a kończąc na… no dobra, od reklam się zaczęło. Spece od marketingu wiedzieli dokładnie, kto jest najszerszą grupą docelową filmu. Nigdy przedtem nie wiedziałem w kinie reklamy wibratorów. Moje życie już nie jest takie jak przedtem.
Zresztą, większość sali to były kobiety, które najwyraźniej potrzebują czegoś długiego między nogami, ale już nic nie będę mówił. Dotychczas myślałem, że nie ma gorszej grupy społecznej, niż wataha dresów, która drze japę w kinie, pije alkohol i ryczy ze śmiechu jak drzwi od 30-letniego, zaniedbanego Trabanta.
Od dziś pierwsze miejsce przekazuję grupom kobiet, które przychodzą do kina nawalone, w miniówkach, rzucają popcornem, palą e-papierosy, gadają na głos, odbierają telefony i jeszcze po seansie przekażą wszystkim swoją opinię: ja pierdolę, idę stąd. Zbyt dużo chyba oczekuję, gdy idę do kina z nadzieją, że wokół mnie będą dobrze wychowani ludzie, którzy pozwolą w spokoju obejrzeć dwugodzinny seans. Rozumiem, gdy dziecko nie jest w stanie wytrzymać, ale dorośli?
Dobrze, przejdźmy jednak do tego, co jest na ekranie. Widziałem w swoim życiu parę komedii romantycznych. Wierzcie mi, nie uciekam panicznie od tych filmów – potrafię docenić, gdy na ekranie przedstawia się coś przyjemnego.
Mimo wszystko wiem, że istnieją takie syfy jak Smak życia 3, Paryż – Manhattan, twórczość Woody’ego Allena i co gorsza (NAJGORSZA) – Och, Karol 2. Rzadko mówię, że komedia romantyczna jest dobra, bo bardzo ciężko o dobry film z tego gatunku. Czasami trafisz na perełkę, która sprawi, że się uśmiechniesz – wtedy mówisz: o, dobre! Tak miałem np. po Crazy, Stupid, Love (nie dzierżę polskiego tytułu Kocha, Lubi, Szanuje). Ale… Ale… Uśmiechnąłem się ze 3 razy podczas seansu. To tak ma wyglądać coś, co ma w nazwie gatunku komedia?
I tu dochodzimy do absurdu. 50 twarzy Greya jest melodramatem. Tak. Jest. Melodramatem. Tak o nim piszą, a jednak uśmiechałem się na nim częściej, niż na wszystkich komediach romantycznych, jakie w życiu widziałem. Polubiłem też bohaterów. Wreszcie ktoś stworzył w romansidle kobietę, która nie jest zadufaną w sobie, tępą i puszczalską pindą. Oczywiście, mówimy o Ameryce. Tam jak kobieta daje ciała na pierwszej randce, to wszystko jest ok (w książce Bang Poland autor wspomina, że Polki są bardzo konserwatywne, dają dupy na trzeciej randce).
Jako człowiek, który nie czytał książki (nie oszukujmy się, kilkanaście stron nie daje mi prawa, by powiedzieć, że czytałem) odbieram film bardzo pozytywnie. Oczywiście, problem jest w tym, by robić to z dystansem.
Jeśli kogoś jara postać Christiana Greya, to chciałbym wyraźnie podkreślić, że jest to psychopata, który w dzieciństwie był molestowany, przeżywa syndrom sztokholmski, bo oprawczynię uważa za swoją przyjaciółkę, a do tego wciąga w swoje szaleństwo zafascynowaną nim młodą dziewczynę, która zrobiłaby dla niego wszystko. Zabrania komukolwiek o tym mówić, a gdy Anastasia mu się spodobała, to zaczął ją śledzić, kontrolować i karać klapsami na goły tyłek za niesubordynację.
Wyobraźcie sobie teraz, że facet nie ma miliardów na koncie i nie lata helikopterem do domu. Wszystkie kobiety, które się nim zachwycają uważałyby go za zboczeńca, zwyrodnialca i nastałby publiczny lincz oraz nawoływanie do kastracji.
Powiem coś jeszcze: TO NIE JEST FILM O SEKSIE. Owszem, Grey jest psycholem, który swój stres oraz napięcie seksualne wyładowuje naparzając pejczem przywiązaną i zakneblowaną dziewczynę (za jej zgodą!), ale cała fabuła ma dawać do zrozumienia, że nawet taki człowiek jest w stanie się zakochać, gdy spotka kogoś odpowiedniego.
Tak! Te trzy zasrane książki, które przez ostatnie lata porównywano do poradników, jak zostać pojebem w łóżku, w rzeczywistości opowiadają o tym, że zwyrodnialec poznaje kobietę, która zawróciła mu w głowie i może nawet ktoś tak chory, stanie się normalny dzięki sile miłości. Z oczywistych względów, sceny o jakich mowa, musiały zostać pokazane.
Widz musi ogarnąć, jak długa (i bolesna dla niektórych) droga musi zostać pokonana, by z melodramatu film stał się komedią romantyczną (bo tym pewnie będzie trzecia część).
Odbiór 50 twarzy… może być różny w zależności od tego, czego się oczekiwało. Lubisz oglądać męskie ciała a jesteś za brzydka, by mieć takiego faceta? Nie zawiedziesz się. Brakuje ci widoku cycków, a kobiety tobą gardzą? Nie zawiedziesz się.
Chcesz obejrzeć całkiem przyzwoite kino o tym, że miłość to czasem nie przelewki, a do tego zaliczyć kilka zabawnych i przewrotnych scen? Tu przede wszystkim wyjdziesz z satysfakcją.
Zawiodą się tylko ci, którzy oczekiwali cudów. To nie jest arcydzieło światowego kina. Co najwyżej produkcja, której płyta DVD będzie za pół roku w Tinie. Film jest pierdylion razy lepszy, niż 99% komedii romantycznych. Uśmiechniesz się kilkanaście razy, czasem może pojawią się jakieś inne emocje. Jeśli zależy ci na seksie – ściągnij sobie jakiegoś pornola. Tutaj nie ma nic dla ciebie poza kilkoma minutami.
Na koniec, by uczcić wszystkie zawiedzione panienki z sali kinowej, wspomnę o jednej dresiarze, za którą przechodziłem przez bramkę metra jakiś czas temu. Rozmawiała z koleżanką przez telefon o Nimfomance: Mało się tam ruchali, beznadziejny film.
Życzę Wam, byście odbierali kino jako coś więcej niż sceny łóżkowe. Film nie musi być ambitny. Szybcy i wściekli to totalna kupa, a jednak ma w sobie coś, co przyciąga. To samo jest z Greyem – po prostu przyciąga inną grupę docelową. Niech każdy się cieszy z tego, co ma. Byle z dystansem.